Nocą boję się najbardziej

 W dzień jeszcze radzę sobie. To, co jest w środku jest skrzętnie schowane za praniem, prasowaniem, robieniem obiadu, oglądaniem netflixa, nawet za czytaniem. Jednak nocą to wszystko ze mnie wyłazi. Wyłazi ten przerażający brak pewności. Strach, że ten, który teraz mówi kocham Cię pewnego dnia po prostu odejdzie, bo nie wytrzyma mojego złożonego charakteru – kobiety, katoliczki, dziewczyny, która pragnie żyć w pewien jasno określony sposób, a jednocześnie jest słaba i upada, czasem nawet poddaje się temu upadkowi, co może przeczyć temu, że chce żyć według swoich zasad. Ale przychodzi też moment, że chce wstać i wrócić na właściwe tory, i potrzebuje wtedy męskiego ramienia i akceptacji. W końcu strach, że po prostu się nie sprawdzi jako człowiek, kobieta, przyjaciółka, siostra, córka. 

Tak, ideały nie istnieją, ale nic nie poradzę na to, że pragnę być idealna. Chcę budować związek, który będzie najlepszym związkiem w galaktyce, którego nic nie zniszczy. Bo owszem pojawią się nieporozumienia i problemy, ale one umocnią tylko relację. Chcę tworzyć też  przyjaźń, która będzie najlepsza i na zawsze. Ciągle pamiętam, że była jedna taka przyjaźń, która miała być na zawsze, a nie była na zawsze.

Przeklęte zawsze.

Nic jednak nie poradzę w tym zmiennym świecie najbardziej pragnę rzeczy stałych. To one wyznaczają azymut mojego życia. One dają mi pewność siebie. Dzięki nim nie boję się. Bo wiem, że nawet jak świat będzie przeciwko mnie, jak wszystko będzie do dupy, to tu mogę się schować. Schować, wypłakać, wykrzyczeć i wrócić. W stałościach nabieram sił. Regeneruję się.

  

Nocy, otul mnie, pomóż uwierzyć, że ci najważniejsi przy mnie zostaną mimo tego, jaka jestem popaprana.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz