Każdy ma różne skojarzenia z Soliną. Dla jednego to oklepane zdjęcia na
zaporze, a dla drugiego tyko punkt na wycieczce po Bieszczadach. A jeszcze inni
nie rozumieją całego fenomenu Soliny.
Musze przyznać, że do pewnego czasu sama należałam do osób, które w ogóle
nie czaiły o co chodzi w tym, że ludzie się tak jarają tym miejscem. I w
okresie wakacyjnym nagminnie wszyscy dodają zdjęcia z zapory.
Jednak od 3 lat regularnie jeżdżę nad Solinę. I nie wyobrażam sobie już,
abym przynajmniej raz w roku nie odwiedziła tego miejsca. Być może ma to
związek z moją sentymentalnością. Od trzech lat jeżdżę tam z moimi
przyjaciółkami i dla mnie Solina ma zapach przyjaźni. Jest to wypad zawsze w
100% babski. Mamy już swoje miejscówki i rytuały, które powtarzamy co roku (
tak, zdjęcia na zaporze do nich należą :D), a czasem próbujemy tam zupełnie
nowych rzeczy ( w tym roku udało nam się w końcu popływać na rowerku wodnym J).
I za każdym razem jest tak samo fantastycznie! Bo możemy tam pobyć ze sobą,
napawać się pięknymi widokami i na chwilę oderwać się od naszej codzienności. A
trzeba przyznać, że przede wszystkim się wygłupiamy. I to jest PRZECUDOWNE.
Nad Soliną odpoczywamy. Psychicznie. Mnie osobiście to jest bardzo
potrzebne. Solina pomaga mi pewne myśli i sytuacje poukładać w głowie. Taki
program wakacji bardzo odpowiada mojej introwertycznej naturze ;) Jestem wśród
ludzi, których uwielbiam i to jest dla mnie najważniejsze. Bo tak naprawdę to
nieważne gdzie jestem, ale z kim. Ot, banalna prawda.
Podobno przynajmniej raz w roku powinno się być w miejscu, które się
kocha. Dla mnie Solina jest takim miejscem. No może jeszcze Kalwaria Pacławska,
ale o tym to już innym razem ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz