„Ania z Avonlea” to pozycja dla mnie bardzo szczególna. To powrót do
dzieciństwa. To właśnie od tej rudowłosej dziewczynki zaczęła się moja miłość
do książek.
Ania na początku powieści rozpoczyna swoją przygodę z nauczaniem. Mimo,
że powoli wkracza w dorosłe życie nie traci zdolności do pakowania się w
kłopoty, ani do bujania w obłokach. Również jej wyobraźnia ma się całkiem
dobrze. Także nadal zawsze może liczyć na swoich przyjaciół, a przede wszystkim
na jej najlepszą przyjaciółkę- Dianę.
Ania odkrywa także nowe miejsca w Avonlea. Jednym z nich jest Dom Echa,
którego właścicielką jest tajemnicza panna Lawenda. Kryje ona w sekrecie pewną
historię miłosną. Czy książę może przybyć za późno do zaklętego pałacu?
Lektura przygód Ani jest dla mnie szczególna. Po ponad 10 latach wracam
do Avonlea. Jestem 10 lat starsza, ale czytając powieść Lucy Maud Montgomery
czuję jakby czas stanął w miejscu. Wracam do marzeń, które wtedy zrodziły się w
moim sercu i myślę o tych, które mam dzisiaj. I muszę przyznać, że one tak
naprawdę niewiele się zmieniły. A Ania Shirley dodaje mi odwagi do tego, aby
naprawdę spróbować je spełnić. Na
poważnie i wbrew wszystkiemu i wszystkim. Oczywiście może się nie udać. Może.
Ale wtedy przecież można sobie wyobrazić, że jednak się udało ;)